Twórczość, wrażenia i recenzje członków naszego Stowarzyszenia
Różności
Słowa do piosenki "NADZIEJA"
Nadziejo zostań z nami, bo wiesz, że Cię kochamy
Ty jesteś z nami od trzydziestu lat.
I chociaż było różnie, wesoło czasem smutno
Ty nigdy nie opuszczasz nas
REF: Bo Nadzieja to magiczne słowo,
Które budzi do działania wszystkich nas.
Bo z Nadzieją zawsze jest wesoło,
Tutaj każdy może spędzić wolny czas.
Z Nadzieją można wszystko, Wigilia czy ognisko,
Wycieczka czy teatrzyk, wszystko gra
Gdy z nami jest Nadzieja, to nic nam nie doskwiera,
Gdy się przyjaciół dobrych ma.
REF: Bo Nadzieja to magiczne słowo,
Które budzi do działania wszystkich nas,
Bo z Nadzieją zawsze jest wesoło,
Więc pozostań nam z Nadzieją na 100 lat.
Legnica czy Warszawa, czy Wrocław , czy też Mława
Z Nadzieją zawsze iść przez świat
I chociaż bywa ciężko, to nic bo serca miękną
Gdy się Nadzieję w sercu ma.
REF: Bo Nadzieja to magiczne słowo,
Które budzi do działania wszystkich nas.
Bo z Nadzieją zawsze jest wesoło,
Więc pozostań nam z Nadzieją na 100 lat.
Wiersze autorstwa Marii Przybylskiej
Samotność
Zdarzają się takie chwile
gdy puka do moich drzwi
Niewiele osób wie o tym
ile napsuła mi krwi
Wierzyłam że kiedyś da się polubić
Na szczęście zawiodłam się na niej
Już cię nie lubię kochanie -
postanowiłam cię zgubić
Dlaczego piszę
Pytałaś mnie kiedyś mamusiu o wiersz -
dlaczego piszę tak?
Może dlatego by kochać,
pozostawić po sobie znak.
Ludzie nie lubią nadmiaru słów,
może więc przeczytają wiersz?
Powiedz mamusiu, co myślisz?
Czy to ma jakiś sens?
Pytałaś mnie kiedyś mamo o wiersz -
czy piszę, bo jest mi źle?
Nie wiedziałam, co powiedzieć, dziś wiem:
Gdy piszę, jest mi lżej.
Czy chcę od życia zbyt wiele?
Wystarczy zrozumieć mój wiersz.
Jak myślisz mamuś?
Prawda, że ma to sens?
Życie to taniec
Kręcę się tu i tam -
w ciuciubabkę z życiem gram.
Raz gonię, raz uciekam,
to szukam, to znów czekam.
Zatrzymać się, ale jak,
gdy wkoło wiruje świat?
Wiruję więc razem z nim,
co będzie z życiem mym?
W szalonym wiruję pędzie,
myśląc, co dalej będzie?
Czy jutro mijam, czy dziś,
partner to, czy jeszcze miś?
Dziewczynka? Nie, panienka,
a dokładniej studentka.
Jak szybko płynie czas -
minęło dwanaście klas.
Wciąż kręcę się i kręcę,
a tu obowiązków coraz więcej.
Z wiatrem, czy też pod wiatr -
to już ponad dwadzieścia lat.
W szalonym wiruję pędzie,
czekając, co dalej będzie.
Czy jutro mijam, czy dzisiaj -
dawno zgubiłam gdzieś misia...
To taniec dla panów i dam -
pozwala zapomnieć nam
o kłopotach, przykrościach i złości,
może nawet o samotności.
Chcę zgubić w nim rozpacz i ból,
chcę o cukrze pamiętać, a sól
choć przyprawą jest - tak... tak...
chcę zapomnieć, że słony ma smak.
W szalonym wirować chcę pędzie,
nie myśląc, co dalej będzie.
Być kochaną i sens życia znać
więc pozwólcie, pozwólcie mi trwać!
Jasne strony życia
Tak się nie robi kochanie -
przestraszyłaś mnie.
Chciałabym ci tego oszczędzić,
wiem, że nie mogę.
Posłuchaj zatem, co powiem:
Gdy obudzisz się rano
i słoneczko poczujesz na twarzy,
pomyśl: Kolejny dzień masz w darze.
Ten uśmiech, który ozdobi twą buzię,
ułatwi ci życie.
A gdy świat ci dokuczy,
znajdzie się zawsze ktoś,
kto łzy twoje osuszy.
Tak odpowiem każdemu,
kto mnie o receptę na szczęście zapyta.
Takie są bowiem moje
te jasne strony życia.
Jedna z nas
Na świecie ludzi jest wielu -
do niektórych mówimy nawet: Przyjacielu.
Ja dzisiaj jednak chcę przedstawić jedną z nas.
Gdy ją poznałam, jak każdy potrzebowała ciepła.
Kiedy ją odtrącałam, nie odeszła.
Wolałam być z innymi - ona czekała.
Gdy tamci mnie zdradzili, to mnie pocieszała.
Dzisiaj znamy się od wielu lat,
z podobnymi problemami przemierzamy świat.
Obie wiemy, że w razie bólu i goryczy jedna na drugą zawsze może liczyć.
Teraz chcę jej za to podziękować,
że zechciała mnie pod skrzydła swe schować.
I życzę jej, Słoneczku, by w codziennym pośpiechu
nigdy nie zapominała o swoim uśmiechu.
Recenzje i wrażenia z przeczytanych książek Sławka Darczuka
Autor: Andrzej Pilipiuk
Tytuł: Zagadka Kuby Rozpruwacza
Rodzaj: Fantastyka
JEST to już czwarty zbiór opowiadań o niezdartym jak do tej pory Jakubie Wędrowyczu.
Zwariowany dziadek trafia tym razem do XIX-wiecznego Londynu gdzie w znaczący sposób przyczynia się do powstania legendy o Kubie Rozpruwaczu. Niezwykłe spotkanie ze ¦więtym Mikołajem, poszukiwania Yeti, starcie z myślącym bimbrem i rozmowy ze spełniającym życzenia dżinem z ruskiego samowaru tworzą specyficzny klimat przygód wirtuoza linki hamulcowej. W świecie Pilipiuka możemy spotkać zombie, Stalina, przybyłego z przyszłości Terminatora, pastuszka przyłapanego z kozą in flagranti, i niezależnie od tego, jak absurdalna może się wydawać sytuacja głównego bohatera, cały czas towarzyszą nam wybuchy gromkiego śmiechu. Opowiadania Pilipiuka są jak pędzony przez Jakuba bimber - im starsze, tym lepsze i mocniej uderzają do głowy.
To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem i postacią Wędrowycza, i powiem jedno książka wciągnęła mnie od początku i w takiej euforii trzymała mnie aż do ostatniej przeczytanej kartki.
Mogłem ją przeczytać całą w mgnieniu oka w jeden dzień tylko nie chciałem poczuć tego niedosytu jaki zostaje po skończeniu dobrej lektury, tak więc żeby przyjemności było jak najwięcej, to czytałem jedno lub dwa opowiadania dziennie. Książka kosztowała 28 zł. i powiem od razu że wcale nie żałuję wydanych na nią pieniędzy, bowiem dobrego humoru przedstawionego w opowiadaniach Pilipiuka, nie zastąpi nawet sam Marcin Daniec.
SHAUN HUTSON - "Dzień śmierci"
Tytuł orginalny - "Deathday"
Gatunek: "Horror"
Piekło jest bezkresne
nieograniczone w swoim zasięgu
Albowiem
jest tam gdzie my
a gdzie ono
dane jest nam być na wieki...?
Christopher Marlowe
Książka ta zaczyna się krótkim Prologiem, który ma za zadanie wprowadzić czytelnika na właściwy tor tego opowiadania. Jest tam opisana w skrócie, sytuacja która będzie miała wpływ na dalszą cześć opowiadania. Cała sprawa kręci się wokół tajemniczego Medalionu. A więc jak głosi legenda, ci co go dotkną jako pierwsi, będą zgubieni na wieki. W Prologu są przedstawione czasy z roku 1596, natomiast reszta opowiadania rozgrywa się w czasach teraĽniejszych. Ten egzemplarz który ja posiadam, jest wydany przez dom wydawniczy Phantom Press International. Książka nie jest, jak dla mnie zbyt długa, ma bowiem 288 stron i jest drukowana na dość grubym papierze i dlatego na pierwszy rzut oka wydaje się jakby miała jeszcze raz tyle stron.
Autor nie rozpisuje się zbyt szeroko że szczegółami, wszystko jest opisane powierzchownie, tak mówiąc w jednym zdaniu, tyle ile trzeba, a żeby ten horror był wystarczająco "Krwawy". Co jak co, ale krew to tu się leje hektolitrami.
Dobra, wstęp mamy, teraz zdradzę trochę fabuły: Pewnego dnia, dwóch ludzi wykopuje na cmentarzu tajemniczą skrzyneczkę, kiedy ją otwierają, okazuje się że w środku jest złoty Medalion. Jeden z nich bierze go do ręki, i właśnie wtedy złe moce przechodzą na niego. Ma objawy podobne do tych które miały Vampiry, a bowiem drażni go światło. W ciągu nocy morduje swoją żonę i córeczkę. A najlepsze jest to że nigdy nie ma ciał zamordowanych, wszyscy znikają.
A oto co o autorze piszą inni:
Nie można czytać Shauna Hutsons więcej niż jedną lub dwie minuty - to są katusze!
Daily Express
Graham Masterton - "Wyklęty"
Gatunek: Horror
Wszelako jest jeszcze Inny, którego Imię nigdy nie bywa wymawiane, jest on bowiem Wyrzutkiem Wygnanym i z Nieba i z Piekła, Jednako potępionym pośród wyższych Bytów i na ziemskim padole. Jego Imię wykreślono z każdej Księgi Tablicy, zasię jego Wizerunek zniszczono w każdym Miejscu, gdzie ludzie oddawali mu cześć. On jest wyklęty i budzi najwyższy Strach, na jego bowiem Rozkaz zmarli powstają z grobów i słońce samo gasi swój blask.
...Drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie wyrywając mi klamkę z ręki. Stałem na progu przerażony, z otwartymi ustami, niezdolny przemówić, niezdolny się poruszyć, wpatrywałem się w widok, który miałem przed oczami.
Wisiał tam wielki dwunastoramienny żyrandol z mnóstwem kryształowych wisiorków i tuzinem pozłacanych uchwytów na świece. Ku mojemu zdumieniu żyrandol kołysał się z boku na bok, a ktoś leżał na nim rozciągnięty.
To była pani Simons. Jakimś cudem łancuch na którym wisiał żyrandol przebił ją na wylot i teraz leżała twarzą do dołu na dwunastu rozgałęziających się ramionach, dygocąc i rzucając się jak ryba nabita na haczyk, czepiając się świeczników i kryształowych wisiorków, skręcając się w niewiarygodnej i niepojętej męce...
To był urywek wyciągnięty żywcem z tej książki, a teraz krótka wypowiedĽ jednej z czytelniczek która przeczytała tą właśnie książkę.
Dziś jest 20.11.96r. właśnie przeczytałam książkę. Teraz się boję, ponieważ jest ciemno i siedzę sama w domu. Przypominają mi się straszne scenki z książki i siedzę w fotelu z wielkim strachem w sercu, myślę sobie że ten duch "Wyklęty" zaraz mnie dopadnie.
WIĘC JEŻELI CZYTASZ Tˇ KSIˇŻKĘ, JESTE¦ SAM LUB SAMA W DOMU TO LEPIEJ JA ODŁÓŻ I POCZEKAJ, AŻ KTO¦ PRZYJDZIE, BO INACZEJ NIE WYROBISZ ZE STRACHU!!!!!!!!!!!
Lepiej posłuchaj mojej rady, jeżeli nie chcesz umierać ze strachu tak jak ja!
Książka dozwolona od lat 18-stu !!!
Tak więc kto lubi horrory i ma mocne nerwy to bardzo gorąco polecam obie pozycję, ja osobiście bardziej wolę Grahama Mastertona - "Wyklęty", ale pierwszy tytuł też wcale nie jest gorszy.
Relacja z Pielgrzymki na Jasną Górę 2005
W życiu każdego z nas, nadchodzi taki moment, że chciałby spróbować czegoś nowego, przeżyć coś czego jeszcze nie przeżył, na nowo odkryć siebie samego. Bowiem człowiek ma już taką naturę, żeby się cały czas rozwijać, musi robić rzeczy których jeszcze nie zasmakował. I nie inaczej w tym przypadku było ze mną, od dłuższego czasu czułem że potrzebuję jakieś zmiany, czegoś co by mnie pchnęło do przodu i nadało temu wszystkiemu sens. I nagle, tak niespodziewanie, nadarzyła się ku temu niepowtarzalna okazja. Nadszedł dzień 1 sierpnia, a to oznaczało tylko jedno, wyprawę na Pielgrzymkę do Częstochowy. Większość znajomych już od dłuższego czasu, z niecierpliwością czekała na ten szczególny moment, ja jak zwykle zdecydowałem się niemal w ostatniej chwili, tak samo parę lat temu było z wyjazdem do Leśnej na biwak. Ale to już inna historia, teraz postaram się opowiedzieć jak było tym razem, więc zapraszam to lektury.
1 sierpnia
Pobudka była z samego rana o godzinie 5:00, trzeba było szybko spakować plecak podręczny, wypić ciepłą herbatkę lub kawę, zapakować się do samochodu no i w drogę. Jakoś nigdy nie miałem potrzeby tak z rana bywać w mieście, więc to co zobaczyłem to była dla mnie pewnego rodzaju nowość. Chodzi o to ze na ulicach było bardzo pusto, nie było niemal żadnego samochodu, ludzi to już niemal w ogóle nie było, tak sobie pomyślałem ze wszyscy pewnie są tam gdzie właśnie jechaliśmy. Jakie było moje zdziwienie, kiedy pojawiłam się na miejscu, to znaczy pod Katedrą w Legnicy i było tam niemal pół naszego miasta. Jak tylko wysiadłem z samochodu, to od razu przywitałem parę znajomych osób, które widuje się rzadko, potem jak zaczęli się wszyscy schodzić, to doszło jeszcze więcej znajomych i była bardzo fajna atmosfera. Około godziny 6:00 została odprawiona msza, wszyscy zostali pobłogosławieni i mogliśmy ruszyć w drogę ze swoją misją. Zostaliśmy przydzieleni do swoich grup, ja zostałem przydzielony do grupy numer cztery, patron ¦w. Piotr i Paweł - Legnica i Prochowice i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy przez całe miasto, główną drogą w kierunku na Koskowice, tam mieliśmy swój pierwszy postój, gdzie odnalazłem jeszcze więcej znajomych osób. Ludzie częstowali wszystkich ciastem własnej roboty, udostępniali swoje ubikacje dla potrzebujących. Tam tez dorwała mnie moja koleżanka Ewelina i wciągnęła mnie do swojej grupy numer 7. Jak ruszaliśmy w dalszą drogę, to ludzie z innych grup, przybijali piątki i dawali otuchy przed dalsza drogą. W czasie tego marszu śpiewaliśmy piosenki i słuchaliśmy komunikatów wypowiadanych przez księża który prowadził nasza grupę. W takiej miłej atmosferze doszliśmy do następnego postoju, czyli do Taczalina. Tam też wszyscy rozłożyli się na trawie, pod drzewem, lub na kocu, żeby odpocząć, posilić się i nabrać sił przed dalszą podróżą. I w tej miejscowości dla mnie był koniec Pielgrzymki, musiałem wracać do domu, pożegnałem się ze wszystkimi, i ruszyłem w drogę powrotną, z zamiarem dołączenia do nich, następnego dnia.
2 sierpnia
Pobudka tak samo jak poprzedniego dnia, o godzinie 5 rano, można się do tego przyzwyczaić, i tak nie spałem od dobrych 20 minut, więc nie było problemu ze wstawaniem. Trzeba było szybko się ubrać, umyć, wypić ciepłą herbatkę, zapakować do samochodu i w drogę. Pojechaliśmy w kierunku na Ujazd Górny, ponieważ tam mieli pierwszą nockę, nie zastaliśmy ich na miejscu, okazało się ze parę minut temu wyruszyli. Pojechaliśmy więc do następnej miejscowości, ale drogą na około, żeby być przed nimi, następna miejscowość, to było Piersno. Tam właśnie czekaliśmy na naszą grupę, żeby do nich dołączyć, z zamiarem spędzenia z nimi całego dnia. Nadeszła jakaś grupa, lecz to nie była nasza, jako pierwsza szła grupa numer 10, chyba w tej grupie szła pani Teresa z Kasią, przed nimi był kościółek, wszyscy się zatrzymali, pomodlili i ruszyli dalej, przechodząc koło nas przybijali piątki. Przeszło koło nas, chyba ze cztery grupy, zanim na horyzoncie pojawili się nasi, czyli grupa numer 4. Moi koledzy szli na samym końcu tej grupy, kiedy nas zobaczyli, wyszli z szeregu, przywitali się i dalej ruszyliśmy już razem. Czekał nas jeszcze spory kawałek drogi, bowiem do następnego postoju było około 3 kilometrów, każdy chciał ten odcinek pokonać jak najszybciej, bowiem tam było zaplanowane śniadanie, czyli pierwszy posiłek tego dnia. Jak doszliśmy do miejsca postoju, to ulokowaliśmy się na boisku i rozsiedliśmy się w samochodzie, mojego taty, dawali tam, chleb ze smalcem, i kiszone ogórki, oraz pyszną słodka bułkę z makiem. Po tym pierwszym posiłku tego dnia, ruszyliśmy w dalszą drogę, a mieliśmy do pokonania jeszcze kupę kilometrów. Następnym, takim większym przystankiem na naszej drodze, był kościół w Kątach Wrocławskich, panowała tu taka zasada że kto pierwszy ten lepszy, a że było nas dużo, to ten kto wszedł do kościoła na końcu, to stała całą mszę na nogach. A byli tacy co już do kościoła się nie zmieścili, Ci bowiem rozłożyli się na dworze pod kościółkiem. W środku panowała miła atmosferka, było chłodniej niż na dworze, a do tego dość ciemno, to powodowało że niektórzy się na chwilę zapominali i normalnie zasypiali na siedząco. Ale się nikomu nie dziwie, byli zmęczeni po długiej podróży, i wyczerpani upałem, ja sam się złapałem na tym ze się zapomniałem. Msza trwała około 1,5 godziny, już myślałem że nas nigdy nie wypuszczą. Po wyjściu z kościoła, mieliśmy jakieś pół godziny dla siebie, w tym czasie każdy mógł robić co chciał, jedni polecieli do ubikacji, inni na lody, a jeszcze inni rozłożyli swoje maty i odpłynęli do krainy snów. Po upływie tego czasu, ruszyliśmy dalej. Zatrzymywaliśmy się tego dnia jeszcze w paru miejscach, na posiłki i odpoczynek, ale już się pogubiłem z tymi nazwami. Naszym celem było dojść tego dnia do Tyńca Małego, gdzie mieliśmy spędzić kolejną nockę na polu namiotowym. Na miejscu naszego nocnego postoju, każdy rozkładał swój namiot, rozpakowywał swój bagaż, przygotowywał się do nocnego odpoczynku.
Tutaj dochodzimy do końca tego opisu, ponieważ ja musiałem z przyczyn niezależnych odemnie wracać już do domu. Było mi trochę smutno, kiedy się żegnałem z innymi, którzy szli dalej, ale w duchu sobie mówiłem że pod koniec przyjadę i dołączę do nich jak będą wchodzić na Jasną Górę. Do tego było jeszcze tydzień, a w ciągu tego tygodnia wydarzyło się parę rzeczy, przez które nie miałem możliwości dołączenia do mojej grupy jak wchodzili do Częstochowy. Mam tylko taka wielką nadzieję, że za rok jak wszystko dobrze pójdzie, to tym razem pójdę już na całą Pielgrzymkę, tak od początku do końca. Bo mimo że w tym roku, byłem tylko półtora dnia, to muszę powiedzieć że mi się bardzo, ale to bardzo podobało. Już dawno nic nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia. A więc jak dobrze pójdzie, to do zobaczenia za rok. Już się nie mogę doczekać!
Na koniec pragnę pozdrowić i przekazać podziękowania niektórym osobom które mi w czasie tej Pielgrzymki pomagały. A więc pozdrawiam i dziękuję: Adamowi, Grzesiowi, Ewelinie, Alicji, Ewie i Justynie, oraz mojemu tacie, dzięki któremu, w ogóle ta wyprawa była dla mnie możliwa.
Sławomir DarczukPodsumowanie i wspomnienia z roku 2004.
Mamy już nowy, czyli 2005 rok, przyszedł więc czas, aby zrobić podsumowanie starego roku, który właśnie minął, a był chyba w miarę udany. Dużo się wydarzyło w życiu naszego Stowarzyszenia, było parę fajnych imprezek, spotkań towarzyskich, biwaków itd. itp. A więc czas na podsumowanie, Władek włączaj tą kamerę i jedziemy z tym koksem!!!
Od początku roku 2004 spotkania wtorkowe zostały bez zmian i odbywały się w każdy wtorek od godziny 16:00 do 19:00. Za to 25 stycznia zostało zorganizowane tak zwane "Spotkanie Organizacyjne"", czy jak to niektórzy mówią inaczej "Walne zgromadzenie". Na tym spotkaniu został omówiony grafik spotkań na cały rok 2004 i każdy otrzymał kalendarzyk z grafikiem imprez, na którym było napisane co, jak, gdzie i kiedy ma się odbyć.
Następne takie większe spotkanie mieliśmy zaplanowane na 22 lutego. Wypadał wtedy "Bal Karnawałowy", ale dwa dni wcześniej, czyli 20 lutego, zostało zorganizowane specjalne spotkanie w celu przygotowania dekoracji i sali na to wielkie wydarzenie. Właściwie był to bal karnawałowo - walentynkowy, z racji tego, że walentynki wypadały tydzień wcześniej i była to właśnie taka niepowtarzalna okazja żeby połączyć te dwie imprezy i zrobić zabawę w jeden dzień.
Każdy chyba dobrze wie, co wypada 8 marca, a jak nie, to podpowiadam, że wtedy jest święto wszystkich naszych KOBIET, czyli DZIEŃ KOBIET. Nie wiem czemu, ale nic nie było zaplanowane na ten dzień, nie mieliśmy żadnej imprezki z tej okazji, a szkoda.
Następnie był 27 marca i zostaliśmy zaproszeni na uroczyste spotkanie z okazji "¦wiatowego dnia inwalidy i osób niepełnosprawnych" do Legnickiej Biblioteki Publicznej Filia nr 1 przy ul. P. Gojawiczyńskiej 2.
18 kwietnia, odbyło się spotkanie wielkanocne. Niestety nie wiem jak było, bo byłem wtedy chory i mnie na nim nie było.
1 maja w roku 2004 przejdzie na pewno do historii, wtedy bowiem Polska została oficjalnie członkiem UE, a my jako Stowarzyszenie "Nadzieja" w tym właśnie dniu mieliśmy całodniowy biwak w Duninie. Jak na razie był to chyba najlepszy wypad na jakim byłem razem z grupą i mam nadzieję że wszystkim podobało się tam, tak samo jak mi. Nie ma to jak wypoczynek na łonie natury, z dala od hałaśliwego miasta i zapachu spalin.
Jakoś tak w maju zacząłem się interesować stroną internetową naszego klubu. Ktoś mi podał adres, który następnie sprawdziłem i pierwsze wrażenie to był mały szok. Pomyślałem sobie jak tu jest pusto i nie ma w sumie nic interesującego. Pomyślałem sobie, że może mógłbym coś tam napisać i skontaktowałem się z osobą która odbierała maile. Adres znalazłem w dziale kontakt. Po paru dniach dostałem, odpowiedĽ. Jak się później okazało napisał do mnie Zbyszek, który stworzył i prowadzi tą stronę. Napisał, że bardzo się cieszy, że wreszcie ktoś się tym zainteresował i zaproponował żebym zaczął pisać relacje z imprez oraz wszelkich wydarzeń związanych z naszym Stowarzyszeniem.
15 maja, to dla naszego Klubu był wielki dzień, obchodziliśmy wtedy jubileusz 20-lecia istnienia naszego Klubu "Nadzieja". Był bardzo huczny bal, obecnych było dużo gości i ważnych osobistości Legnicy. I tutaj właśnie nastąpił taki mały przełom dla mnie, napisałem bowiem pierwszy artykuł na stronę internetową i wymyśliłem dział "Kronika", w której właśnie tekst o 20-leciu istnienia klubu się ukazał jako pierwszy. Od tej pory regularnie opisuję już każdą imprezę jaka ma miejsce w "Nadzieji".
26 maja w Dniu Matki też nie mieliśmy z tej okazji żadnej imprezy. 13 czerwca, to dzień w którym odbyła się w Klubie Dyskoteka letnia. Na początku było omówienie szczegółów dotyczący zbliżającego się wypadu na ognisko, a potem był już szał tańczących ciał. 19 czerwca, odbyło się, właśnie to ognisko co było planowane tydzień temu, był to jeden wielki niewypał, a to za sprawą miejsca, które było do kitu, no i pogody która zgotowała dla nas deszcz. 17 czerwca, następny wypad na biwak, tym razem do Jaroszówki, było super, i nawet pogoda dopisała, było około 25 stopni w cieniu.
28 sierpnia mieliśmy ognisko na zakończenie lata było to w Lasku Złotoryjskim. Było wszystko OK. I atmosfera, i pogoda dopisała jak nigdy.
4 września wyjazd na Turnus rehabilitacyjny nad morze do Pustkowa. Ci co byli mówili że było fajnie i mieli dużo różnych wycieczek i innych atrakcji rozrywkowych. 11 września jedni bawili się na wczasach, a reszta która nie pojechała na turnus miała okazję być na festynie integracyjnym w Miłogosowicach. Ja tam byłem, brałem udział w zawodach i nawet puchar zdobyłem i dyplomy dwa za drugie miejsce a jeden za pierwsze miejsce. W sobotę 18 września wrócili ci, co byli na Turnusie, a 19 września odbył się u nas w Klubie turniej w warcaby. Wygrał wtedy pan Andrzej Darczuk, Gratulacje. Natomiast na 25 września, jako członkowie Stowarzyszenia "Nadzieja", zostaliśmy zaproszeni na uroczystość przyjęcia Sakramentu Małżeństwa przez Iwonę Andruszkiewicz i Jacka Korzeniowskiego, która odbyła się w Kościele p.w. św. Jacka w Legnicy.
19 października nasza koleżanka z okazji urodzin, nie chciała powiedzieć których, postawiła szampana i poczęstowała tortem. 24 paĽdziernika, jak co roku, odbyło się spotkanie z muzyką, tym razem była to muzyka rosyjska.
28 paĽździernika w szkole integracyjnej numer 20 w Legnicy odbył się już po raz trzeci, tak zwany Legnicki Dzień Integracji.
9 listopada było zebranie i jednocześnie pierwsza próba do przedstawienia, które było szykowane na Klubową Wigilię, postawiłem też wtedy urodzinowego szampana.
16 listopada Sławomir Mermela postawił szampana oraz poczęstował tortem z okazji zaległych imienin. 18 listopada, było spotkanie z panią psycholog, a potem kolejna próba do przedstawienia. PóĽniej już tak do końca były próby w każdy wtorek i piątek.
27 listopada zorganizowane były Andrzejki, zabawa była fajna, ale każdy mi przyzna, że muzyka to była totalna, klapa. I nadszedł w końcu 11 grudnia, każdy czekał na ten dzień, z niecierpliwością, mieliśmy wtedy przedstawienie, Jasełka - był to nasz debiut i wypadliśmy chyba dobrze, bo dostaliśmy zaproszenie od biskupa. 21 grudnia, ostatnie spotkanie w Atrium w roku 2004, trzeba było to jakoś uczcić, no i polał się szampan za udany roczek.
29 grudnia mieliśmy zaszczyt gościć na Sylwestrze Integracyjnym, który się odbył w szkole integracyjnej numer 20 w Legnicy. To niestety była ostatnia impreza w starym roku. Mógł jeszcze być 31 grudnia, Sylwester klubowy, ale jakoś wcześniej nie było chętnych, bo na ostatnią chwilę to prawie wszyscy chcieli robić tego Sylwestra, ale niestety było już trochę za póĽno na taką imprezę. Mam nadzieję, że za rok będzie ten klubowy Sylwek.
Kiedy to piszę, mamy już nowy rok, czyli 2005. 4 stycznia odbyło się pierwsze spotkanie w nowym roku. Jak to już jest w tradycji, i tym razem znowu polał się szampan, jednak okazja była podwójna: po pierwsze wypiliśmy za nowy rok, a po drugie za zdrowie mojej siostrzenicy Ewy, która miała w ten dzień 16-ste urodziny. Na zakończenie tego jakże trochę przydługiego wspominania starego roku, życzę wszystkim, aby ten Nowy Rok 2005, nie był gorszy od starego. Według mnie było tylko parę takich nie udanych wypadów, pomijając wtedy to ognisko, gdzie zastał nasz deszcz, to wszystko inne było super. I żeby udało się zrealizować wszystkie plany, powiem tylko, że ja już mam parę pomysłów na ciekawe i miłe spędzenie czasu w Klubowym gronie znajomych. Postaram się żeby zostały one zrealizowane w tym roku.
Jeśli popełniłem jakieś błędy w datach, albo czegoś przez przypadek nie napisałem, to proszę o słowa krytyki.
Krótka historia o tym jak wstąpiłem do Stowarzyszenia "Nadzieja"
`Tak się od pewnego czasu zastanawiałem, może by tu napisać jakiś felieton o tym jak wstąpiłem do klubu i co mi to dało. Zacznę może od początku.
Chodziłem najpierw do szkoły podstawowej, potem do ogólniaka, gdzie udało mi się zdać maturę, z czego jestem niezwykle dumny. Wtedy miałem zajęcie i nie zastanawiałem się, co mam robić z wolnym czasem, bo była szkoła, lekcje i obowiązki z nią związane. Czasy szkolne pomału dobiegły końca, zaczęły się wakacje, które jak wszystko w życiu też pomału dobiegły końca. Wszyscy poszli do szkoły, a póĽniej na studia, a ja zostałem w domu. Już pod koniec ogólniaka zacząłem mieć problemy ze słuchem i dlatego nie podjąłem dalszej edukacji w żadnym kierunku. Mogłem podjąć studia, ale to w moim przypadku nie miało sensu, bo niby jak bym słuchał tych wszystkich wykładów itd. Tak bezczynnie przesiedziałem w domu około roku, lecz nie było to czas do końca stracony, bowiem wtedy właśnie odkryłem cudowny świat książki. Z racji tego, że słabo słyszałem, to zamiast oglądać jakiś bezsensowny program w TV wolałem poczytać ciekawą książkę. Przynajmniej wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. I tak właśnie narodziło się moje zamiłowanie do książek, a co dziwne, bo jak chodziłem do szkoły i miałem przeczytać jakąś lekturę, to była dla mnie niesamowita męczarnia. No i tak siedziałem sobie w domu, mijała wiosna, lato, jesień, i nastała zima, a ja pochłaniałem książkę za książką, no ale pewnego zimowego dnia tato zaproponował pewne rozwiązanie. Powiedział, że pewna pani Antonina z Miejskiej Biblioteki Publicznej, Filia nr 9 w Legnicy, do której wtedy należałem zaproponowała mu żeby przyszedł z rodziną na spotkanie do DK "Atrium".
Nadszedł dzień 26 stycznia 2003 roku i odbyło się wtedy "Spotkanie organizacyjne", jak to niektórzy mówili, "Walne zgromadzenie". Byłem tego dnia trochę w złym humorze, a to dlatego że miałem przytkane ucho i niemal zupełnie nic nie słyszałem, ale na spotkanie wstawiłem się punktualnie o godzinie 16:00. Byłem trochę podniecony i za razem przestraszony, bałem się jak mnie przyjmą i czy dobrze będę się czuł w nowym środowisku.
Pierwszą osobą którą poznałem, był jak się póĽniej okazało nasz "klubowy" fotograf Sławomir Mermela, a potem każdy podchodził i się przedstawiał po kolei. Za pierwszym razem się nie połapałem jak wszyscy maja na imię, było po prostu za dużo osób na raz. Po tym wszystkim, przystąpili do programu głównego tego spotkania, a prowadzili to głównie dwie osoby, prędzej już przedstawiona pani Antonina i prezes Stowarzyszenia "Nadzieja" pan Grzegorz M. Na koniec sprzedawali kalendarzyki z grafikiem spotkań.
Tak od razu od początku nie chodziłem na spotkania, które odbywały się co tydzień, ale byłem obecny na oficjalnych imprezach takich jak "Bal Karnawałowy", czy spotkanie z okazji dnia Niepełnosprawnych w LBP. Powiem szczerze, że z początku jakoś dziwnie się czułem w tym "Klubie", niemal nikogo nie znałem, nie miałem z nikim żadnych tematów i tak dalej. Taka kolej rzeczy trwała aż do pewnego momentu, przyszła wiosna i nastał czas wyjazdu na kilkudniowy biwak do Leśnej. Dosłownie do ostatniej chwili nie byłem zdecydowany czy mam tam jechać czy nie. Wszyscy którzy jechali, zebrali się po DK "Atrium" i czekali na autobus, wtedy dopiero ja zdecydowałem, że chyba warto by było się pisać na ten wypad.
No i miałem dużo szczęścia, tak się jakoś stało że razem z ojcem się załapałem dosłownie sekundę przed czasem. Teraz już wiem co bym stracił jakbym nie pojechał na ten biwak. Ten wypad to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Co prawda na miejscu chciałem jeszcze tego samego dnia wracać do domu, ale to już przeszło do historii, a raczej do papierowej kroniki. Jednak jak się obudziłem następnego dnia, to miałem zupełnie inne zdanie na temat tego miejsca, poznałem bliżej osoby z klubu, no i znalazłem wspólny język z naszym prezesem, czyli z Grzegorzem M. Dzisiaj już to wiem, że jakby nie tamten wyjazd, to nie byłbym aż tak blisko z naszą grupą, a tak to stałem się duszą towarzystwa i dlatego wszystkie następne spotkania, wyjazdy, oraz ogniska i różne okolicznościowe imprezy były wyjątkowo udane.
Trudno powiedzieć co by się ze mną działo, jakbym nie wstąpił w szeregi Stowarzyszenia "Nadzieja", ale dzięki temu poznałem bardzo fajnych ludzi z którymi można porozmawiać na różne ciekawe tematy, pobawić się wspólnie na kameralnych zabawach, wyjechać razem z grupą nad morze na dwutygodniowy odpoczynek lub na pożegnanie lata pobawić się i pośmiać przy wspólnym ognisku - jednym słowem wspólnie pokonywać trudy i troski dnia codziennego. Jak ktoś kiedyś powiedział, we dwóch zawsze raĽniej, jeden drugiemu w miarę możliwości pomoże, powie dobre słowo lub da dobra radę i zawsze już będzie o wiele lepiej.
Korzystając z okazji, tej szczerej i krótkiej historii, chciałem pozdrowić wszystkich Członków oraz przyjaciół Stowarzyszenia "Nadzieja" i dodać hasło - "Z nami nie będziesz sam". A osobą które to przeczytają i mnie znają chciałbym bardzo podziękować za to że mnie lubią takiego jaki jestem, z moimi wadami i zaletami. Do zobaczenia na następnym spotkaniu.